Ogłoszenie prac nad Metaverse to iście marketingowe wydarzenie roku. Zakrawające też o zagadnienia pijaru, user experience i internet rzeczy w połączeniu z AR i VR pod płaszczem aplikacji social media. Nowy projekt Zuckerberga to zwieńczenie wszystkich marzeń technologicznych zwolenników i spełnienie się realnej groźby postulowanej przez sporą ilość analityków i myślicieli. Czym jest metaversum? Jeszcze nie do końca wiadomo czym w istocie jest, ale na pewno nosi w sobie znamiona rewolucji percepcji w obszarze nowych mediów.
Na naszych oczach spełnia się właśnie wizja Natalii Hatalskiej, która opisując świat paradoksów, w którym funkcjonujemy wysnuła konkluzję o przenikających się światach – wirtualnym i rzeczywistym. Tym razem zjawisko to ma sięgnąć jeszcze głębszego wymiaru, jak nigdy wcześniej.
Jak mogliśmy się spodziewać, jest to sprawka Big Techu w najczystszym wydaniu, czyli korporacji pod szyldem Facebooka. Co więcej, wpisuje się to w nurt determinizmu technologicznego, którego prawdopodobnie największymi przedstawicielami byli Daniel Bell i Gerhard Lenski. Determinizm techniczny zakłada, że technologia ma swoją własną wolę, rozwija się i funkcjonuje niezależnie od woli jej użytkowników, czyniąc ich samych niejako narzędziem w osiągnięciu własnego celu. Brzmi zarówno fascynująco jak i przerażająco, prawda?
Podobnie jak projekt Zuckerberga, nad którym pracować będą najtęższe umysły tego świata. Spider’s Web poinformował nas, że pracować nad budową nowego przedsięwzięcia w ciągu najbliższych 5 lat będzie nawet 10 tys. osób z całej Europy.
Wizja nowego świata może przywodzić też na myśl koncepcje transhumanistyczne wygłaszane przez Raymonda Kurzweila. W dużym skrócie idea transhumanizmu nakazuje wykorzystanie osiągnięć techniki w celu pokonywania ludzkich ograniczeń i słabości. Przywołując ponownie postać pani Hatalskiej, mówiła ona, że nawet gdy technologia rozwiąże jakiś problem, to stanowi to koszt innego mankamentu, który nie jest jeszcze dostrzegalny. Możemy sobie to wyobrazić za pomocą ekosystemów przyrodniczych.
Pozwólmy sobie na zastosowanie prostej analogii…
Możemy owszem nieprzemyślanie wybić całą populację pająków i te nie będą już nam zostawiały pajęczyn na naszych pięknych, świeżo pomalowanych ścianach. Takie działanie nie dość, że (przepraszam za wyrażenie) idiotyczne i krótkowzroczne to poza niepotrzebną męką miliardów stworzeń, spowoduje nieuchronny przyrost populacji innych owadów, którymi te biedne pająki dotąd się żywiły. Oczywiście przestrzegam przed krzywdzeniem jakichkolwiek zwierząt, a zwłaszcza naszych kochanych pajączków!
Przykład ten choć prosty, to jednak znamienny, gdyż z reguły większość procesów, jakie możemy zaobserwować będzie miało swoje odpowiedniki na różnych płaszczyznach, niczym sekwencje kodu źródłowego, w którym zapisany jest program naszej rzeczywistości. Nie jest to jednak dywagacja na temat tego czy żyjemy w Matrixie, ale czy będziemy w nim żyć – Metaversum bowiem jest właśnie fejsbukowym matrixem.
Czym dokładnie ma być Metaverse?
Dokładnie? – spytacie. Niestety nie jest to do końca wiadome, a więc odpowiedź nie jawi się jako oczywista. Oczywiście Mark Zuckerberg przedstawił główne założenia i cele jakie przyświecają tej internetowej rewolucji, ale czyż nie żyjemy w świecie perfekcjonistycznych oczekiwań? Jasnym jest, że nie jesteśmy w stanie idealnie przełożyć naszych myśli i wyobrażeń ze świata koncepcji do świata materii.
Artysta malując obraz liczy się z tym, że nie będzie on idealnym odzwierciedleniem jego wyobrażenia, podobnie UX designerzy, których ogranicza wizja klienta, przyzwyczajenie użytkowników czy nieszczęsne oprogramowanie, tak i wielcy wizjonerzy pokroju np. Tesli Nikoli, który mógł dać światu tani prąd, a skończył niezrozumiany z gołębiem jako towarzyszem w biedzie i niedoli. Zatem czym według wyobrażeń MZ ma być nowa rzeczywistość cyfrowa?
Z odpowiedzią na to pytanie spieszy nam portal politykabezpieczenstwa.pl, która twierdzi, i słusznie zresztą, że dotychczasowy internet mimo swojej wielofunkcyjnej natury narzędziem jest dosyć płaskim i jednowymiarowym. Jako rozwiązanie “problemu” płaskości internetu ma być wykorzystanie technologii wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości, które zamiast jak do tej pory oferować raczej chwilową rozrywkę, mają zapewnić trwały rodzaj interakcji międzyludzkich.
Co do interakcji, te mają rozwinąć się do tego stopnia, że złudnie mają przypominać rzeczywiste, tylko że bez potrzeby fizycznej ingerencji w ich utrzymywanie. Ma to rzekomo zrewolucjonizować system społeczny na tle życia codziennego, pracy i relacji. “Facebookverse” ma spowodować, że technologie te będą pozwalały na kontakt z innymi użytkownikami sieci, w sposób bardziej namacalny i wielowymiarowy niż kiedykolwiek wcześniej.
Popkultura przed Zuckerbergiem?
Pomysł Marka wydaje się rewolucyjny, ale raczej ze względu na jego śmiałość i kontrowersje jakie wzbudza niepewność obserwatorów niż kunszt całego zamysłu wizjonerskiego. Sama idea cyfrowych światów od dawna już przecież gości na kartach książek, filmów, seriali czy ukochanych przez nas wszystkich gier różnego rodzaju.
O metaverse mogliśmy czytać w książce „Śnieżyca” sprzed już prawie 28 lat, w której bohater bezwiednie wsiąka do innego świata, ażeby uciec od trudów i szarości zwykłego życia. Nie sposób nie wspomnieć tu o wszystkim znanej trylogii Matrixa, autorstwa, obecnie, sióstr Wachowskich.
Ciekawym serialem poruszającym podobną tematykę jest “Osmosis”, w którym główna bohaterka zaspokaja swoje fantazje seksualne z wirtualnym mężczyzną, co stanowi dla niej odskocznię od projektu chipów randkowych i prób wyleczenia matki. Serial ten porusza wiele technologicznych niuansów, ale najbardziej zaskakujący jest tam wątek sztucznej inteligencji, która spaja wszystkie problemy w jedną całość.
Skoro przy serialach jesteśmy to cała seria “Black Mirror” jest warta wzmianki. Choć są dwa odcinki, które szczególnie opisują konsekwencję bytności w “nierealnych” światach. Jeden opowiada o parze przyjaciół, którzy nawiązali ze sobą romans w grze podobnej do Tekkena, co nieźle namieszało im w głowach, gdy wracali do rzeczywistych interakcji. Odcinek ten nosi tytuł “Striking Vipers”.
Drugim z odcinków był “San Junipero”, który opowiadał historię kobiety szukającej swojej miłości w świecie wirtualnym. Ten świat z kolei był tworem przypominającym jakiś rodzaj chmury, do którego można przenieść swoją świadomość za pomocą nadajnika wkładanego do ucha. Świat ten był równoczesnym sposobem na oszukanie śmierci, gdyż można było zostawić w nim swoją świadomość. Choć opowieść skończyła się wyjątkowo dobrze jak na ton całego serialu, to widać w nim poruszone rozterki moralne i egzystencjalne bohaterów poruszających się pomiędzy światami. Co więcej, choć nie ma tego w tej historii, nie trudno wyobrazić sobie hackera, który mógłby uprzykrzać egzystencję świadomości w takim urządzeniu.
Tematyka gier pozwala przywołać tytuł “Assassin’s Creed”, a filmy nawet na polskim rynku pokusiły się o swój tytuł w tym zakresie, choć przez wielu krytyków raczej wyśmiany, czyli ”Sala Samobójców”. Polski film nawiązywał do popularnej wówczas gry, czyli “Second Life”, która była czymś protoplastycznym dla Metaverse, choć ciężko nazwać ją światem wirtualnym, tak odznaczała się pewnymi jego cechami. Niektórzy nazwaliby ją “The Sims” na sterydach, w której ludzie realnie wiedli drugie żywota, wcielając się w inne persony, prowadząc biznesy i wychowując wirtualne dzieci z cyfrowymi małżonkami. No właśnie… simsy – gra, która ma swoich fanatyków na całym świecie, na bazie której powstają seriale i różne fandomy, a w której się po prostu żyje!
Osiągnięcia dzieł kultury ukazujące tematykę takich rozwiązań pozwalają sądzić, że społeczeństwa są wręcz zafascynowane takimi możliwościami. Choć może kierować nami strach i ciekawość, tak wydaje się być to nieuniknione. Fanatycy teorii spiskowych rzec by mogli, że celowo przygotowywano nas na takie narzędzia właśnie za pomocą popkulturowego przekazu medialnego. Choć, aby to mogło być prawdą, to komunikat podprogowy w tej postaci musiałby powstać jeszcze przed erą internetu, jaki znamy w obecnej postaci.
Public Relations pana Zuckerberga pęka w szwach od przepychu…
Ciekawostką jest ostatnia awaria Facebooka, która wydarzyła się w momencie przesłuchań sygnalistki, która informowała o celowym działaniu korporacji na szkodę swoich użytkowników. Niniejsza sytuacja spowodowała, że media informowały o awarii i jej skutkach, a nie wgłębiały się w oś fabuły informacyjnej byłej pracowniczki giganta. W internecie słychać głosy o celowym działaniu w tym przypadku. Wydaje się to całkiem prawdopodobne, jeśli Frances Haugen zeznawała prawdę.
Była product manager Facebooka przekonywała, że szefostwo wie jak zapewnić bezpieczeństwo w obrębie swoich aplikacji, ale wyżej nad to przekłada swoje zyski.
Chociaż celowe doprowadzenie do awarii i utrata wartości akcji giełdowych trochę kłóci się z tym tokiem myślenia. Czy na pewno? Straty wizerunkowe poniesione podczas głośnej rozprawy mogły być znacznie bardziej obfite w konsekwencje finansowe.
Co więcej, teraźniejsze ogłoszenie Metaversum również spycha rozmowy na ten temat na dalszy plan. Teraz na tapet rzucona została przecież wizja rodem z science fiction. Jest to bardzo korzystne wizerunkowo dla firmy.
Zapewne inwestorzy zainteresują się rozwojem nowego produktu, a Zuckerberg mocno zyska na tym zabiegu, zwłaszcza, że jego nazwisko będzie teraz kojarzone z najnowocześniejszą wersją internetu. Prezentacja przyszłej technologii skupiała się w większej części na marketplace, co pokazuje główny cel jej powstania i motywację instytucji, co dla przedsiębiorców stanowi miód dla uszu, ale dla użytkowników już niekoniecznie.
W każdym razie branding marki broni się rękoma i nogami przed upadkiem z najbardziej wpływowego krzesła.
– Wizja metaversum to wizja niewyobrażalnie wielkiego rynku zbytu, wewnątrz którego może funkcjonować nieskończenie wiele rynków. To spełnienie marzeń kapitalizmu i wytrych, którym korporacje otworzą sobie drzwi poza świat przesycony dobrami materialnymi. Skoro zapotrzebowanie na konsumpcję dóbr materialnych maleje, trzeba będzie stworzyć nieskończenie wielkie zapotrzebowanie na dobra niematerialne – pisze Łukasz Kotkowski na łamach Spider’s Web’u, przekonując, że na razie meta jest tylko koncepcją, ale stanie się rzeczywistością szybciej niż myślimy.
Metaverse czy multimarket?
Wszystko zapowiada,że marketing będzie miał nowy obszar do zagospodarowania. Raport „Into the Metaverse”, przygotowany przez Wunderman Thompson wyszczególnił cztery segmenty możliwe do aktywizacji, czyli MetaLives, MetaSpaces, MetaBusiness i MetaSocieties.
Źródło jakim jest nowymarketing.pl było tak uprzejme, aby przytoczyć definicje nowych meta-dziedzin.
MetaSocietties są to nowe social media bazujące na meta koncepcji, w obszarze których będziemy tworzyć relację z innymi na bazie awatarów. Istnieją także plany, aby nasze wirtualne odpowiedniki były skorelowane z naszym DNA i miały na sobie wszystkie nasze blizny, zadrapania i zmarszczki. Jednym słowem mają być naszymi cyfrowymi odbiciami, również pod względem psychicznym, gdyż mają wyznawać te same wartości. Brzmi przerażająco, ale to nie wszystko, bo przed nami MetaPrzestrzenie.
MetaSpaces to jak sama nazwa wskazuje Przestrzenie Meta, tyle że przeznaczone na koncerty, eventy, wystawy i targi niematerialnych produktów. Pierwsze korzystały z tej furtki domy modowe, których pokazy odbywały się wirtualnie, a teraz pracuje się nad tworzeniem kolekcji ubrań przeznaczonej do gier.
MetaLives to inaczej nasza aktywność ze świata realnego przeniesiona na wirtualne łono. Wunderman Thompson przeprowadziło badanie, z którego wynika, że konsumenci są w stanie zapłacić za cyfrowe dzieło sztuki 9 tys. dolarów, za markową torebkę 2,9 tys. dolarów, a za wirtualny dom nawet 75 tys. dolarów. Może to brzmi kuriozalnie, zważywszy, że nie są to dobra materialne, ale działa to na podobnej zasadzie, na której płacimy abonament Netflixowi czy kupujemy nową tapetę w naszym smartfonie. Na znaczeniu zyskają więc wszelkie transakcje związane z NFT i wszystko co związane z blockchainem.
MetaBusiness są to wszelkiego rodzaju działania brandów i organizacji do zarobku i relacji biznesowych pomiędzy sobą. Jest to tworzenie sieci sprzedaży i doświadczeń użytkownika bazujących na VR i AR w celu monetyzacji swoich usług. Co ciekawe, wraz z rozwojem metaversum, te dobra nie muszą już stanowić żadnej fizycznej wartości.
Icelandverse – kampania wizerunkowa szydząca z projektu Zuckerberga?
Zgodnie z doniesieniami benchmark.pl w ślad za Facebookiem uderza też Microsoft, a więc możemy być pewni rozwoju technologi światów cyfrowych.
Portal The Verge postanowił przybliżyć sympatyczną kampanię wizerunkową Islandii, która trochę prześmiewczo wykorzystała ogłoszenie Zuckerberga promując swoje piękno za pomocą filmu, który stał się wiralem.
Aktor do złudzenia przypominający Marka Zuckerberga gra postać Zacka Mossbergssona, który przekonuje, że Icelandverse to najpiękniejsze user experience w naszym życiu – namacalne i prawdziwe.
Konkludując, widać jak na dłoni rewolucję, na którą świat może nie być przygotowany. Choć wizja ta stanowi święty graal dla naszej ciekawskiej natury, tak piszący te słowa nie jest przekonany czy jest to krok w dobrą stronę. Zamknąć się w “metaversie”, żeby przeżywać życie jak w zwykłym “versie”? Toż to paradoks, oczywiście również poruszony przez Natalię Hatalską, a podążając za jej prognozami – to nie przyniesie nam niczego dobrego, zwłaszcza pod logiem marki Facebook. Zaraz, nie zapominajmy, że logo zostało przecież zmienione, a projekt nie widnieje już pod tą nazwą. Czy to właśnie jest prawdziwy powód rebrandingu w Meta?
Gify: giphy.com