Choć niegdyś postulowane regulacje dostawców usług cyfrowych wydawały się zamachem na wolność rynku, tak dzisiaj wielu specjalistów postuluje za taką koniecznością, aby ten rynek w wolności zachować. Model kapitalistycznej gospodarki opartej na mechanizmach rynkowych jest gwarantem bogacenia się społeczeństwa i rozwoju osobistego. Co jednak, gdy globalnymi monopolistami staje się kilku tech-graczy rynkowych?
Zobacz też: Koniec ery 3rd party cookies = konieczność zmiany strategii. Jak marketerzy poradzą sobie bez ciasteczek?
GAFA – Google, Apple, Facebook, Amazon
Zgodnie z danymi przytoczonymi przez Rzeczpospolitą w 2020 roku przychody GAFA estymowano na rekordowe 900 mld dol, czyli więcej niż PKB niektórych krajów, jak Holandia czy Turcja. W odniesieniu do kraju nad Wisłą, to był to budżet niemal dwukrotnie większy niż ten, którym dysponowała Polska.
Wielka Czwórka od 8 lat rośnie w zastraszającym tempie, a ich przychody urosły od 2014 r. o niecałe 160 proc. Kapitalizacja GAFA to wartość 25 razy wyższa niż wycena wszystkich spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Najwięcej miejsca na rynku zajmuje firma Cooka, a na drugim miejscu znajduje się potentat e-commerce – Amazon.
Bankowość w BigTechu?
Co ciekawe wszystkie te formy zagarnęły dla siebie kluczowe sektory dla społeczeństwa jak handel (Amazon), sprzęt (Apple), rozrywkę i relacje (Facebook) i poszukiwanie informacji (Google). Portal alebank.pl mówi też o dokonaniach firm technologicznych w aspekcie dostarczenia usług bankowych do krajów słabo rozwiniętych, gdzie bankowość stoi odłogiem, ale dostęp do smartfona już nie. Co więcej, według analityków BigTechy są znacznie bardziej rentowne niż same banki.
Eksperci FSB pokazali, że średni zwrot na kapitale w przypadku globalnych instytucji finansowych to zaledwie 7 proc. Gdy zestawimy to z 19 proc. chińskiego eCommerce lub 32 proc. rejestrowanego dla GAFA, to zobaczymy jak bardzo model zarządzania firm technologicznych prześciga konkurencję. Wejście na rynek usług płatniczych to dla nich dwie korzyści, w których pierwszą jest dywersyfikacja gotówki, ale drugą, ważniejszą, jest pozyskanie kolejnych zbiorów danych konsumenckich. Kąsek to jakże wyborny dla firm, które całą swoją energię poświęcają na profilowaniu person i sprzedawaniu im swoich produktów.
Po co im moje dane?
W marketingu istnieje takie powiedzenie, że jeśli za coś nie płacisz, znaczy, że sam jesteś produktem. W tym wypadku firmy technologiczne najczęściej udostępniają swoje platformy za darmo, w zamian za gromadzone na nich dane, którymi wprost handlują zewnętrznym podmiotom, chcącym lepiej sprofilować swój przekaz marketingowy.
Dane pozwalają też optymalizować systemy reklamowe wewnątrz aplikacji, a także dają wytyczne dla kierunku rozwoju danych narzędzi i ich użyteczności względem użytkowników. W ten sposób powstają urządzenia i systemy skupiające naszą uwagę, niemal bez przerwy utrzymując nas w swoim oddziaływaniu.
Witryna obserwatorfinansowy.pl przybliża nam sylwetkę Profesora Scotta Galloway’a z New York University Stern School of Business, który w książce „The Four: The Hidden DNA of Amazon, Apple, Facebook, and Google” napisał, że sukces techów zawdzięcza się kłamstwom i kradzieży przy sprzyjającym oku władz USA, które ponadto ceniły sobie zyski i rozwój krajowych marek.
Wykorzystanie danych według Gallowaya pozwala firmom Big Tech na perfekcję w skalowaniu biznesu. – Kluczowymi czynnikami dla ich rozwoju są: dywersyfikacja produktowa, umiejętność przyciągnięcia kapitału, globalny zasięg, dobry PR, wertykalna integracja (czyli całkowita kontrola nad dystrybucją), ciągły wzrost, stosowanie sztucznej inteligencji – pisze w „The Four”.
Remedium?
Ekonomiści wskazują, że monopol BigTechu wpłynie na demokrację poprzez zastąpienie jej algorytmami i przychylnymi sobie opiniami, zamykając nas w bańkach informacyjnych i traktujących nas w sposób jawnie instrumentalny. – Współcześni ekonomiści rozumieją, że taka pozycja cyfrowych gigantów grozi światu nie mniej niż nieograniczona eksploatacja przyrody. Stawką w grze jest tu bowiem nie tylko przetrwanie wolnego rynku, ale również niezależnych mediów i polityków oraz społeczeństwa demokratycznego – czytamy w portalu sztucznainteligencja.org.pl.
W dobie postępującej cyfryzacji, zyski wielkich koncernów medialno-informatycznych będą tylko rosły, tak samo jak ich pozycja na rynku, kosztem mniejszych firm, a także mnogość pozyskiwanych danych, których również będzie coraz więcej. Niektóre środowiska chcą wobec tego odzyskania danych przez społeczeństwo, ale są środowiska nie przebierające w środkach, bo żądające całkowitej regulacji rynku usług cyfrowych.
Przychylają się one do idei Nowego Cyfrowego Ładu, którego konsekwencją ma być ograniczenie możliwości zdominowania rynku i konkurencji przez kilka podmiotów. Przedstawicielem tego nurtu jest amerykański prof. Frank Pasquale z Uniwersytetu w Maryland.
– Największym problemem nie jest monopol, ale to, że firmy technologiczne mają za duży wpływ na społeczeństwa. A przecież nie dawaliśmy im takiej władzy – twierdzi prof. Katarzyna Śledziewska.
Skoro już przy władzy jesteśmy, okazuje się, że największym konkurentem Big Techu nie są tylko inne korporacje, a same państwa. Amerykańskie ośrodki władzy, dotychczas nie wtrącające się zbytnio w rynek, bacznie przyglądają się działaniom europejskiego regulatora oraz systemu chińskiego, gdzie Państwo ma ścisłe powiązania z korporacjami, na wskutek ustanowionego prawa.
Chociaż nawet w Europie i krajach anglosaskich władze wykorzystują technologię do inwigilacji społecznej. Problem więc w tym, że zarówno urzędnicy i politycy jak i Big Tech walczą ze sobą o wpływy, nie bacząc na dobro obywateli-konsumentów, tylko na własne interesy.
Czy państwo powinno interweniować w BigTech?
Monopol władztwa jednej firmy oznacza brak konkurencji w swojej dziedzinie, co nie jest korzystne dla spółek i konsumentów. Konkurencja to gwarancja rozwoju firm poprzez rywalizację i walkę o klienta, który w tym systemie może liczyć na jakościowe produkty, szeroki wybór i oszczędność pieniędzy. Może być więc pożądanym wpływ na rynek poprzez nieograniczanie możliwości konkurowania firm między sobą w obrębie narzędzi technologicznych. Wydaje się jednak,że administracje publiczne rządów bardziej martwią się bardziej wpływem BigTechu na sprawowanie władzy niż obrotem danych i stanem konkurencyjności.
Powinno Cię zainteresować: Asymetria o smaku cytryn, czyli o tym jak Rosja niszczy swój rynek
Według Płoszajskiego, próby regulatorów próbują przywrócić prywatność, która w dzisiejszym świecie na dobre wymarła, gdyż użytkownicy chętnie pozbywają się jej w zamian za darmowy dostęp do usługi, czego nie zmienią żadne regulacje. Mogą one jedynie utrudniać prowadzenie biznesu, szczególnie małym i średnim przedsiębiorcom. Dr Agnieszka Skala z Wydziału Zarządzania Politechniki Warszawskiej potwierdza, że przepisy te i tak nie wpłyną na funkcjonowanie ogromnych firm technologicznych, choć jej zdaniem mogą pomóc w zwiększeniu konkurencyjności między mniejszymi podmiotami.
Społeczeństwo zdaje się też zdawać sobie sprawę ze swojego uzależnienia od technologii, co sprzyja w popieraniu rządzących w kwestii cyfrowych regulacji. Coraz większa kontrola w rękach polityków nie musi jednak oznaczać niczego lepszego od obecnego systemu.